The Crown (sezony 1-4), czyli jak zostałem plotkarzem
Czy fascynuje cię życie ludzi sławnych i bogatych? Czy w plotkarskich portalach śledzisz ich codzienność? Wzruszasz się ich historiami? Oburzasz się na ich niegodziwości? Znasz imiona i wiek ich dzieci? Jeśli tak, to jesteś dla mnie zagadką większą niż fanatyczni fani piłki nożnej. No ale może znajdziemy nić porozumienia – mimo że kompletnie nie interesuje mnie życie obcych mi osób, tym bardziej takich, które nie mają z moją codziennością niczego wspólnego poza tym, iż mogę je przez przypadek zobaczyć na ekranie telewizora, wsiąkłem w serial opowiadający o brytyjskiej rodzinie królewskiej. Do tego stopnia, że uważam “The Crown” za najlepszą produkcję Netflixa.
Zabawy historią
Nigdy nie miałem zbyt wielkiego zamiłowania do uczenia się historii. Nie dlatego, że uważam ją za nieinteresującą, ale racze ze względu na sposób w jaki się prowadzi (prowadziło?) ten przedmiot w szkołach. Wtłaczanie do głowy litanii dat i nazw, opisanych krótko i w sposób pozbawiony życia, było po prostu zbyt nudne. Usypiało mnie i odrzucało. Z drugiej strony samą historię uważam za niezwykle zajmującą i pouczającą, i przekonanie to rośnie wraz z upływem czasu. Lecz bardziej interesuje mnie podejście historiozoficzne, syntetyzujące pojedyncze fakty w procesy i prawidłowości. Historia staje się zajmująca dopiero wtedy, gdy z perspektywy czasu można jej nadać jakiś sens.
Być może taka postawa – łącząca niechlujność w podejściu do faktów i ambicję w podejściu do ich podsumowywania – to prosta droga do poznawczych błędów. Nie będę się z tym spierał. Nie roszczę sobie pretensji do bycia ekspertem w tych sprawach. Co jednak nie oznacza, iż rezygnuję też z przyjemności poznawania historii i posiadania o niej swojego zdania. Dlatego serial “The Crown” jest dla mnie tak atrakcyjny – jednocześnie dostarcza mi dramatycznej narracji i opowiada o realnym świecie. I tak, wiem, że tkwi tu pułapka.
Pułapka polega na tym, że oglądając “The Crown” można wyrobić sobie przekonanie, iż coś się wie i coś się zrozumiało. Tymczasem, jak się okazuje, serial ten dosyć swobodnie traktuje fakty. Do tego stopnia, że brytyjski minister kultury zwrócił się do Netflixa z prośbą, aby w czołówce pojawiała się informacja o tym, iż widz ma do czynienia z dziełem fikcyjnym. Netflix odmówił, argumentując to następująco: nasi widzowie zdają sobie z tego sprawę. “The Crown” może więc być impulsem do pogłębienia wiedzy o historii, ale samo w sobie wiernym świadectwem nie jest. Przestrzegam też przed wyrabianiem sobie opinii na temat prawdziwych osób na podstawie odpowiadających im serialowych kreacji – nawet pobieżne zapoznanie się z czyjąś biografią pokazuje, jak wiele jest tu licentia poetica (która czasami wydaje się nawet mocno złośliwa).
Swoją drogą wydaje mi się to niezwykle ciekawe, że Netflix opowiada historię o m.in. wciąż żyjących osobach, z dowolnością traktując ich życiorysy i swobodnie przeplatając je z dodającą dramatyzmu fikcją. Czy to jest nowoczesna forma plotkarstwa? Jak można się czuć, oglądając na ekranie przeinaczoną opowieść o naszym własnym życiu? Żeby uczynić to jeszcze bardziej interesującym dodam, iż podobno (chciałbym rzecz nawet “ponoć”, niczym stara, doświadczona plotkara) królowa Elżbieta II bardzo lubi ten serial.
Liczby, daty, nazwiska
No dobra, tyle krążenia wokół tematu, przejdźmy teraz do tego, co powinno być główną częścią recenzji (ziew). Serial “The Crown” spotkał się z bardzo życzliwym przyjęciem krytyków. Za jego sukcesem stoi mnóstwo pracy, na której opłacenie Netflix nie żałował pieniędzy, co widać w każdym kadrze. Na chwilę obecną (rok 2020) szacowany łączny budżet serialu to 260 milionów dolarów, która to kwota czyni “The Crown” jednym z najdroższych seriali w historii.
Film jest bardzo ładny pod względem estetycznym, na co wpływa zarówno przemmyślana budowa kadrów, świetnie dobrane scenerie, jak i pieczołowicie wykonane stroje. Ścieżka dźwiękowa to przykład muzyki filmowej utrzymanej na najwyższym poziomie – grana jest często i w wielu różnych sytuacjach, także pozornie mało dramatycznych, przez co nawet pozbawione akcji sceny potrafią wywoływać silne emocje. Gra aktorska bez zastrzeżeń. Co do tej ostatniej, to w kolejnych sezonach następują podmiany aktorów, z tego względu, iż serial opisuje wydarzenia rozciągnięte na dziesięciolecia – jest to więc konieczne z powodu starzenia się postaci. Może też wywołać początkowy opór, bo wiadomo, jak mocno trzyma siła przyzwyczajeń, lecz po 1-2 odcinkach przywykałem do nowych twarzy, a po kilku kolejnych – zapominałem o starych.
Pierwsze dwa sezony “The Crown” zostały wyemitowane w 2016 roku, w 2020 na ekrany trafił sezon czwarty, a kolejny zapowiedziany jest na 2022. Warto czekać, bo to najlepsze, co dotychczas zaprezentował Netflix. Nawet nie ograniczając oceny do netflixowych produkcji, “The Crown” z powodzeniem się broni jako ścisła, serialowa elita. Film wciąga na poziomie dramatycznym, a jednocześnie ze względu na historyczną tematykę potrafi dać impuls do historiozoficznych rozważań.
Trailer „The Crown”
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie:
Dobra, przekonałeś mnie ;)