Red dead redemption 2 – recenzja gry. Jak totalnie odjechałem w stronę zachodzącego słońca.
Gdy zastanawiałem się od czego zacząć pisanie o drugiej części Red Dead Redemption lub na jakim głównym elemencie owinąć całą recenzję, do głowy wciąż przychodziło mi banalne “gra totalna”. Gra totalna, gra ostateczna… czyli jaka? Gra, która zawiera w sobie wszystko, w której odwzorowano każdy element rzeczywistości? Tak chyba powinienem to rozumieć. Co oczywiście prowadzi do wniosku, że gra totalna to byłby niewypał, bo po to są gry komputerowe, abyśmy mogli się oderwać od ograniczeń rzeczywistości. A kopiowanie totalne, to byłoby kopiowanie razem z ograniczeniami, tak?
Liczy się rozmiar (i technika)
Red Dead Redemption 2. Ta gra jest wielka – i dosłownie (sporo GB), i w przenośni (spory zamysł). Nie jest pozbawiona wad, nawet ma ich całkiem dużo. Tym stwierdzeniem nie odkrywam niczego nowego, bo pojawiało się chyba w każdej recenzji RDR2, jaką czytałem. Jest też oczywiste, iż przy dziele o takiej skali jest przestrzeń na mnóstwo błędów i probabilistyczna konieczność (?) ich pojawienia się.
W poprzednią część nie miałem okazji zagrać, ponieważ nie posiadałem Playstation 3 (w tych czasach grałem jeszcze na PC lub – w niemal dwuletnim okresie – w ogóle nie grałem). Jednak był to tytuł, na który patrzyłem głodnym okiem. Więc gdy zaczęły się pojawiać coraz częstsze pogłoski o tym, iż gra powróci w nowej odsłonie, postanowiłem, że muszę w nią zagrać i właśnie dla niej kupię konsolę. Co też uczyniłem. Tak w praktyce “gry sprzedają konsole”.
Na początku było trochę ciężko. Świat co prawda od pierwszego zetknięcia zachwyca – zarówno ogromem, jak i złożonością oraz świetnym wyglądem. Jednak obsługa gry jest na tyle skomplikowana, że samouczki pojawiają się przez naprawdę długi czas i jako dosyć mało uważny gracz i skory do rozkojarzania się uczeń, często miałem problemy z uchwyceniem kolejnej instrukcji odnośnie sterowania lub gameplay’u. To oczywiście wywoływało frustrację. Rzecz jasna ilość pozytywnych rzeczy, które ma do zaoferowania ten tytuł, przeważała i zawsze z wytęsknieniem oczekiwałem na powrót do rozgrywki.
>> KUP RED DEAD REDEMPTION <<
Zabawa w kowboja
Ta gra to spełnienie dziecięcych marzeń o Dzikim Zachodzie. Olbrzymie, otwarte przestrzenie, dzika przyroda, malownicze scenerie, rączy rumak, lojalni towarzysze i godni pogardy wrogowie, a do tego problemy, które rozwiązuje się za pomocą rewolweru (tu oczywiście upraszczam ;). Grając w nią, czułem się jak dziecko, które otrzymało zmaterializowany świat zabaw, dotychczas rozgrywanych w wyobraźni. Jestem pewien, iż takie nastawienie nieco wykrzywia moją percepcję i wpływa na, być może, zbyt pozytywną ocenę. Jednak… czy dobór tematyki nie jest elementem dzieła? Brawo twórcom RDR2 za to, iż sięgnęli po jeden z ważniejszych gatunków popkulturowej narracji, czyli, obecnie już trochę zaniedbany, western, a tym samym otworzyli czarodziejską szkatułkę, w której ludzie wychowani na opowieściach o kowbojach zgromadzili swoje dziecięce marzenia.
Dawno, dawno temu, na Dzikim Zachodzie
Drugie (obok “gry totalnej”) wyświechtane, przewodnie hasło-klucz samo rzucające się na klawiaturę podczas pisania o RDR2 to immersyjność tej gry. Bez dziwnie brzmiących słów – to, że pozwala ona zanurzyć się w przedstawianym świecie oraz historii. Na to pierwsze wpływa bogactwo świata i pieczołowitość, z jaką go odwzorowano. Daleko mu do rzeczywistości, jednak jest to już tak dobrze wyważony kompromis między realnością, wiarygodnością, możliwościami sprzętu a grywalnością, że pod tym względem daję RDR2 złoty medal i pierwsze miejsce. Nie wiem, czy nie ma gry, w której nie zrobiono tego lepiej, bo we wszystkie nie grałem, jednak wśród tych tytułów które znam (a raczej wszystkie AAA znam), rumak ze stajnie Rockstar Games zasługuje na miano najbardziej rączego.
Co do immersyjności fabularnej, to w RDR2 zdecydowano się na dosyć ryzykowne posunięcie i stworzono fabułę bardzo rozległą oraz bardzo powoli rozkręcającą się. Czytałem sporo negatywnych opinii na ten temat: że gra usypia, zamula, że nic się nie dzieje i tylko człowiek jeździ tym koniem w tę i z powrotem. Na takie zarzuty moja odpowiedź jest prosta – zgadza się i o to chodzi. RDR2 dzięki temu dał posmak westernowej zwyczajności, pozwolił zżyć się ze światem, postaciami oraz klimatem. Myślę, że tylko za sprawą takiego zabiegu możliwe było osiągnięcie odpowiedniego ciężaru późniejszych wydarzeń oraz samego finału. Bez powolnego, panoramicznego wprowadzenia, cała historia nie miałaby takiego smaku. To tak jak w życiu – ekscytują nas dosyć banalne wydarzenia tylko dlatego, iż rozgrywają się w kontekście całej naszej sytuacji oraz są zwieńczeniem (często) bardzo długiej serii wydarzeń.
Pierwszy oddech po długim zanurzeniu
Gra bardzo długa, więc i pisać mógłbym o niej bardzo długo. Nie chcę jednak analizować tu każdego technicznego i artystycznego aspektu RDR2. Ta recenzja to raczej zbiór wrażeń. Myślę, że najlepszym ich podsumowaniem będzie to, co się ze mną działo, gdy zakończyłem główny wątek fabularny. Poczułem wtedy pustkę. Następnego dnia, zamiast odpalić kolejny wielki tytuł, których kilka czekało w kolejce, jeszcze raz włączyłem Red Dead Redemption 2. Wsiadłem na mojego wiernego rumaka i ruszyłem bezkresną krainą, aby odnaleźć grób jednego z moich towarzyszy. Gdy tam dotarłem, jakiś czas stałem przy nagrobnym kamieniu, wpatrując się w rozległą, górską panoramę i rozmyślając o długiej drodze, którą razem przeszliśmy. Immersja, co? ;)
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie:
Trailer „RED DEAD REDEMPTION II” (PS4)