Prawda
“Poratuj szefie złotówką” – tym klasycznym zawołaniem kloszardów zaczęła się krótka znajomość Andrzeja z Karolem. Andrzej czekał na opóźniony, nocny pociąg, a Karol jak zwykle patrolował dworzec w poszukiwaniu kogoś, kto rzuci mu okruch bilonu.
– Na co panu? Na jedzenie? – zapytał Andrzej, nieufnie pociągając nosem, który wypełniła mieszana woń przetrawionego i świeżego alkoholu.
– Może być i na jedzenie.
– Pewnie na alkohol.
– Ależ nie! Na jedzenie! – zarzekał się Karol. Bez przekonania, grając swoją rolę tak, jakby musiał. Bo w sumie to i czuł, że musi, bo go ten facet w nią wtrącił – w tę kłamliwą komedię, którą codziennie odgrywają miliony żebrzących na całym świecie. Aż głupio mu było powtarzać ten wyświechtany motyw.
– Nie dam panu.
Odmowa zawisła między nimi ciszą, z której jakoś trzeba było wybrnąć.
– Mogę zabrać pana na jedzenie. – Andrzejowi ten pomysł przyszedł do głowy jako powtórzenie dobrze znanych schematów nowoczesnego altruizmu wielkomiejskich aglomeracji i zamieszkujących je młodych, wykształconych ludzi o widocznej i deklarowanej wrażliwości społecznej. I palnął kwestię, zanim zdążył się dobrze nad nią zastanowić. Teraz żałował i już w wyobraźni słyszał, jak będzie opowiadał znajomym historię, jak to poszedł z bezdomnym na posiłek. Taka historia jak z memu. Normalnie wszyscy będą ją lajkować i szerować, w pięciosekundowym moralnym uniesieniu.
Te zniechęcające myśli momentalnie przeleciały mu przez głowę, więc gdy kloszard się zgodził z kwaśną miną, Andrzej z równie kwaśną wstał z ławki, wziął bagaż i ruszył do najbliższej jadłodajni. W dworcowym barze siedli na wysokich stołkach, zamówił dwa posiłki i po chwili jedli, nie odzywając się i unikając swoich spojrzeń. Sytuacja była trochę krępująca. Im dłużej trwała, tym bardziej. Aż w końcu osiągnęła poziom na tyle absurdalny, że wytrąciło to Andrzeja z poczucia oczywistości. Zerknął na jedzącego kloszarda i pomyślał, iż przecież i tak się nudził, więc czemu ta cała historia wzbudza w nim taki opór? Przynajmniej ma zajęcie, a ten facet… no, szkoda faceta, po prostu. Czemu miałby być na niego zły? Postanowił więc jakoś zagaić rozmowę.
– Dużo pan pije? – już wypowiadając tę kwestię czuł, że wybrał kompletnie beznadziejny sposób zagajenia rozmowy.
– No – burknął bezdomny, przeżuwając falafela.
– No to niedobrze… nie powinien pan pić.
– Mówi pan?
– No… to przez alkohol?
– Co?
– No… to. To że szuka pan tu na tym dworcu pieniędzy.
Kloszard zamyślił się, równocześnie z głośnym cmokaniem próbując wypchnąć językiem resztkę jedzenia spomiędzy zębów.
– Nie – odparł zdecydowanie. – To przez prawdę.
– Jak to? – Ta dziwna, nieco teatralna kwestia wypowiedziana przez żebraka sprawiła, że Andrzej poczuł się zainteresowany.
– No wie pan, ja to sobie normalnie żyłem jeszcze całkiem niedawno. W sensie – normalnie, tak jak pan i ci ludzie dookoła. Miałem pracę, rodzinę, dom.
– To przykro… to znaczy – co się stało?
– Wie pan jakie jest życie – żeby móc żyć wygodnie, człowiek godzi się na mniejsze i większe kłamstewka. Lawiruje wokół prawdy, bo ona często wymaga wyrzeczeń. Moje życie też tak wyglądało. Aż pewnego dnia synek zapytał mnie o radę – Tatusiu, taki Piotrek cały czas myśli, że jesteśmy najlepszymi kolegami, chodzi za mną, a mi się wcale z nim dobrze nie rozmawia. I wie pan co?
– No nie…
– Poradziłem mu, żeby powiedział temu Piotrkowi prawdę, bo inaczej to tylko będzie brnął w tę sytuację i bardziej skrzywdzi dzieciaka kłamstwem niż prawdą, wciągając go coraz głębiej w złudzenia. Synek się trochę zdenerwował i powiedział, że nie takiej rady oczekiwał i że jak ja tak myślę, to może sam powinienem zacząć wszystkim mówić prawdę. I wie pan co?
– No nie…
– To był jakiś taki dziwny czas, taka dziwna atmosfera, że ja to wziąłem całkowicie do siebie. Pomyślałem sobie – a co? Przecież dałem szansę kłamstwu i na nim oparłem moje życie, to może teraz dam szansę prawdzie. Na dobry początek poszedłem do żony i powiedziałem jej, że mam dwie kochanki, chociaż wydaje mi się, iż nadal ją kocham. Później zadzwoniłem do kilku klientów wyjaśnić im, że są żałosnymi dupkami. Rodzonemu bratu wysłałem list, w którym napisałem, iż nie mogę już z nim rozmawiać, bo każdy rodzinny obiad to męka, gdy muszę wysłuchiwać jego głupawego wymądrzania się, dlatego też informuję go o tym listownie. No i to wszystko poszło błyskawicznie. Po miesiącu nie miałem już niczego – ani pracy, ani rodziny, ani nawet domu.
Andrzej przypatrywał się bezdomnemu podejrzliwie.
– Także ostrożnie z radami, proszę pana. Lepiej je najpierw przetestować na sobie.
Kloszard podniósł się i nostalgicznie spojrzał na pusty talerz:
– Dziękuję za posiłek. Ale pić nadal mi się chce. To jak – da pan jeszcze tę złotówkę?
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: