Nowa Fantastyka 10/2019
W “Rewolucji technologicznej” Marek Starosta pisze o protestach w Hongkongu, gdzie obywatelskie nieposłuszeństwo przybiera nowe formy, kształtowane przez współczesne technologie. Protestanci posługują się aplikacją pozwalającą identyfikować ubranych po cywilnemu policjantów. Ma to na celu uniemożliwić im rozbijanie protestów od środka, jednak oficjalne wiadomości podają, że doprowadziło również do fali ataków na rodziny funkcjonariuszy. To już kolejne informacje o wydarzeniach z chińskiej metropolii, dające wyrywkowy wgląd w środek nowożytnej rewolucji. To niezwykle ciekawe, że strona cywilna potrafi wytwarzać kontrśrodki o skuteczności porównywalnej do narzędzi represji rządu – dotychczas tylko cywile byli inwigilowani przez mundurowych, teraz cywile inwigilują służby.
Vitold Vargas porusza temat wiarygodności opowieści z dawnych czasów. Demaskuje Herodota jako bajdurzącego podróżnika, który dla miski ciepłej strawy podbijał kolory swoich opowieści i do zwykłej, ziemskiej scenerii, dodawał niesamowite, mityczne elementy. Pisząc o nieokiełznanej swadzie kszałtującej świadectwa, które z czasem zyskują miano wiarygodnych, Vargas dociera do enigmatycznego dzieła pt. “Fizjolog”. Księga ta (księgi?) miała być największym zbiorem stworów z ludowych wierzeń. “Nie przetrwał żaden pierwotny manuskrypt o tym tytule, więc naukowcy toną w domysłach, czy rzeczywiście istniał, czy raczej pod słowem ‘Fizjolog’ kryje się zasób wiadomości o zwierzętach, kilku kamieniach i roślinach, przekazywany z pokolenia na pokolenie przez wiele lat w formie ustnej, zanim został po raz pierwszy spisany”. Autor zapowiada, że następny artykuł poświęci w całości opowieściom z tego tajemniczego dzieła, więc ja już z niecierpliwością przebieram nóżkami.
Dział prozy rodzimej otwiera “Dziewczyna z perłą zamiast oka” Jarosława Łukasińskiego, czyli “egzotyczne fantasy”, z akcją osadzoną w rybackiej społeczności zamieszkującej oceaniczny archipelag. To historia o miłości, która zaślepia oraz o nienawiści, równie skutecznie pozbawiającej rozsądku. Opowiadanie całkiem przyjemne.
W następnej narracji (“Jezioro”, Justyna Hankus) znad oceanu przenosimy się nad jezioro, w swojskie, polskie klimaty. Jest to klimatyczny horror, osadzony w świecie ludowych wierzeń i zapomnianej prowincji, pełnej zamiecionych pod dywan zagadek. Krótka forma, jednak bardzo fajna.
Królem polskiego działu w październiku jest Sławomi Płochocki. W “Wyspie ptaków” opisuje sytuację, gdy łowca staje się ofiarą. To uproszczenie, ale nie chcę spojlerować tym, którzy do tego tekstu zamierzają sięgnąć. Opowiadanie jest konkretne, napisane precyzyjnie, pełne napięcia, gęste i ciężkie, niepokojąco autentyczne. Jak dla mnie – świetny wgląd w obsesyjny umysł.
Dział prozy zagranicznej otwiera “Pas wyobcowania” Władimira Arieniewa. Nie do końca zrozumiałem, o co tu chodziło, ale nie zmienia to faktu, iż czytało mi się to bardzo przyjemnie. Ukraiński pisarz świetnie wpisuje się we wschodnią tradycję sf o zonach będących lokalnymi anomaliami, niewyjaśnialnymi, a jednocześnie na tyle stabilnymi, aby można było w nich żyć lub je eksplorować. Tekst jest za krótki na wyjaśnienie, co się dokładnie stało na zagadkowym obszarze, jednak to może nawet i lepiej. Zagadka jest tu zagadką od początku i zagadką pozostaje – można uznać, iż to ciekawy, warsztatowy sposób na wywołanie u czytelnika uczucia zagubienia, jakie musi towarzyszyć temu, kto odwiedza miejsce wymykające się prawom logiki.
Z kolei “Miny” Eleanor Arnason to SF o zdecydowanie militarnym sznycie. Setting jest całkiem fajny – zapomniana przez matkę Ziemię kolonia gdzieś w bezkresach kosmosu, na której wciąż toczy się przywieziona z rodzinnej planety wojna, już bezsensowna, ale nadal wyniszczająca. O ile świat jest tu ciekawy i dobrze przedstawiony, o tyle fabularnie to nic specjalnego. Nie przemówiło do mnie.
W swoim kąciku felietonistycznym Rafał Kosik zachęca do podróżowania. Podróżowanie ok, ale mam wrażenie, że nastąpiła jego ogromna fetyszyzacja. W sumie to raczej turystyki, niż podróżowania, ale to właśnie to dotyczy większości wyjazdów. Mówi się, że podróże kształcą, jednak obecnie niemal wszyscy jeżdżą po świecie, a jakoś nie widać, żeby ich to rozwijało. To taka sztuczka konsumpcjonizmu – wykreowanie turystyki jako czegoś, co konsumpcjonizmem nie jest, mimo że jest jego szczytową formą. Oczywiście nie twierdzę, iż podróże są czymś złym (z wyjątkiem aspektu ekologicznego – loty są czymś złym), są świetną rozrywką, jednak nie ma co budować wokół nich ołtarza. Prawda jest taka, że wnikliwy umysł ujrzy cały świat w ziarenku piachu, a niewnikliwy nie ujrzy ziarenka piachu w całym świecie.
Peter Watts w felietonie “Prorocy i fałszywe panacea” uświadomił mi, że idealna praca istnieje – jest to prognostyka, czyli futurystyka, często na tyle dalekiego zasięgu i swobodna (rozważająca możliwe scenariusze), że leżąca w bezpośrednim sąsiedztwie fantastyki. Nie dziwne więc, że to właśnie pisarzy SF zatrudnia się do zajmujących się tego typu działalnością think tanków. Taką fuchę można dostać przy rządzie, przy wojsku lub przy dużej firmie. Prognozowałbym.
W “Weź i wynaleź” Tomasz Kołodziejczak rozprawia się z romantycznym mitem genialnego wynalazcy. Wynalazki nie są świetlistymi ideami, które pojawiają się w natchnionych umysłach nie wiadomo skąd. Są dziedzictwem dorobku, zlepkiem pomysłów i osiągnięć epoki i zazwyczaj wynalazca to po prostu zdolny kompilator, który dodatkowo musi trafić na korzystną sytuację gospodarczą, historyczną i społeczną, aby jego dzieła stały się czymś więcej niż zapomnianymi przebłyskami. Autor używa sformułowania “ekosystem technologiczny”, obejmującego między innymi zasoby ludzkie, czyli osoby posiadające praktyczną wiedzę o danej dziedzinie. I w tym kontekście dochodzi do tematu podróży na Księżyc – długa przerwa od ostatniego lotu sprawiła, iż teraz musimy pod wieloma względami zaczynać od nowa. Po 50 latach od tamtego osiągnięcia nie ma już niemal nikogo, kto mógłby zapewnić ciągłość tego projektu.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: