Nowa Fantastyka 09/2019
W cyklu felietonów “Zastrzyk przyszłości” Marek Starosta w tekście “Chochliki drukarskie” pisze o ciekawym (i niepokojącym zjawisku) powszechnej dostępności schematów broni palnej do drukarek 3D. Dzięki nim bardzo łatwo można wejść w posiadanie pozbawionego numerów seryjnych karabinu czy pistoletu.
Przemysław Pawełek w “Każdy czas ma swojego Batmana” robi szybką, przekrojową wycieczkę po losach Człowieka Nietoperza w kulturze popularnej, poczynając od pierwszych komiksów, dochodząc zaś do współczesnych ekranizacji.
Witold Vargas w “Nie wymawiaj imienia dziadka nadaremno!” tropi obecność pozornie zapomnianych, ludowych demonów w naszym codziennym języku. Ta kulturoznawcza zabawa jest ciekawym zbiorem stworów, które zamieszkiwały głowy naszych przodków.
W “Polowanie na wielkiego rekina” Maciej Bachorski przybliża hisotirę legandarnego filmu “Szczęki”, na którym wybił się młody i szerzej nie znany wtedy Spielberg. Również w tematyce kinematograficznej osadzony jest artykuł “Ray Harryhausen, król potworów” autorstwa Andrzeja Kaczmarczyka, o tytułowym mistrzu efektów specjalnych z ery dawno, dawno przed animacjami komputerowymi.
Dział z prozą polska otwiera “Plan <Basior>” Pawła Wolskiego. Jest to alternatywna historia XX wieku, w której Polska zamiast stawać do nierównej i skazanej na porażkę konfrontacji z Niemcami i Rosją, rozgrywa politykę zagraniczną serią zamachów i podstępów tak, że wychodzi z wojny silna i niemal niezniszczona . Zakres czasowy wydarzeń jest tak duży, iż niemożliwe było spisanie tego w formie stricte fabularnej w tak krótkim opowiadaniu. Dostajemy więc od autora coś w rodzaju wyrywkowej kroniki, którą czyta się momentami tak, jakby słuchało się Wołoszańskiego. Całość jest ok, chociaż nie porywa i nieco raziło mnie wrażenie, iż wszystkie konspiracyjne działania Polski, mimo że tak zagmatwane, przynosiły precyzyjnie zamierzony efekt. No ale w końcu cały misterny, wieloletni plan został wymyślony przez duet stratega i matematyka… Jako uproszczony przekrój opowiadanie to broni się bez problemu, bo znajdziemy tu i nasz narodowy pozytywizm, i romantyzm, heroizm, Pisłudskiego, lwowską szkołę matematyczną. Nawet dla osoby bez głębszego obeznania historycznego, takiej jak chociażby ja, jest to zestaw dobrze rozpoznawalnych motywów, momentami nadających alternatywnej historii Wolskiego popkulturowy posmak.
Dwa pozostałe opowiadania polskich autorów to krótkie, wręcz szkicowe formy. “Endup roku” Tomasza Kaczmarka jest turpistycznym śmiechem z naszej narcystycznej rzeczywistości, poprzez ukazanie jak wynaturzy się już niebawem w groteskowy, masowy spektakl. Tekst jest ok, chociaż nie zachwyca. Plus za tematykę. Kiedyś mój dziadek, oglądając telewizję, w której leciał kolejny talent show, ze zdziwieniem stwierdził “Teraz to wszyscy chcą być gwiazdami”. Czytając “Endup roku” mogę z przekąsem, pod nosem burknąć “Gwiazdy gwiazdom zgotowały taki los”.
Ostatnie opowiadanie to “Projekt dziecko” Pauliny Łoś. Bardzo skrótowe, nic specjalnego pod względem formy i treści. Ogólnie mam wrażenie, że dział z prozą polską, po bardzo mocnym uderzeniu w poprzednim numerze, wypuścił sporo powietrza. Poza tym zastanawia mnie, czy szkicowość wszystkich tekstów z tego numeru to przemyślany klucz doboru, czy przypadek?
Dział prozy zagranicznej zdominowała Ursula K. Le Guin. Najpierw dostajemy krótką formę “Blask ognia”, liryczną, sumboliczną, dobrą, lecz – jak dla mnie – nie porywającą. Później idzie tekst “Opisanie Ziemiomorza. Jego mieszkańcy i języki”, czyli takie krótkie, antropologiczne przybliżenie wybranych aspektów uniwersum wykreowanego przez panią Le Guin. Dział zamyka najlepsze wg mnie opowiadanie tego numeru, czyli “Stacja Raj” Andrieja Kokoulina. To prosta konstrukcja, jednak napisana ze wschodnią, mistyczną wrażliwością, w również wschodniej, swojskiej estetyce. Przyjemna rzecz, tym bardziej, że dotyczy uczuć rodzicielskich, a od kiedy mam syna, to beczę jak kozioł, gdy tylko taki temat się pojawia ;)
W “Lamusie” Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz piszą o historii elektrycznej mobilności. Zaskoczyło mnie to niezmiernie. Trochę tak, jakbym nagle zyskał wgląd w alternatywne uniwersum, a przecież to właśnie nasz świat – kawałek jego przeszłości, gdy u początków historii motoryzacji po ulicach miast śmigało mnóstwo pojazdów napędzanych silnikami elektrycznymi. Silniki spalinowe tak zdominowały rynek, iż ta przeszłość również gdzieś zniknęła w cieniu ich wyziewów. A był moment, gdy nic nie zapowiadało sukcesu jednostek napędzanych paliwem, bo “nie można zmuszać ludzi do siedzenia nad eksplozją” (Albert Pope).
W felietonie “Władcy much” Rafał Kosik pisze o wciąż dominujących naszą naturę prymitywnych instynktach. Temat zajmujący, tym bardziej, że autor porusza go w kontekście jazdy samochodem. Sam często ubolewam (i pracuję nad tym, przysięgam!) nad tym, że o ile na piechotę to całkiem dobry ze mnie obywatel, to za kierownicą wychodzi ze mnie konfliktowa małpa (nie obrażając bonobo, po podobno są pokojowe). Kosk pyta, jak możemy, jako tak agresywny gatunek, kolonizować kosmos? Myślę, że nie tylko możemy, ale i musimy (nie w sensie powinności, ale wewnętrznego przymusu rozprzestrzeniania się). A efekty tego, o ile nadal pozostaniemy tym, czy jesteśmy i nic co ludzkie, nie będzie nam obce, pewnie w wielu sytuacjach okażą się opłakane.
W “Bystrzejsi niż TED” Peter Watts porusza ciekawy temat pseudo-sztucznych inteligencji, czyli w gruncie rzeczy czatbotów bazujących na wielkoilościowej analizie języka i małpujących go w sposób, który przy rutynowym, pobieżnym odbiorze nie pozwala wykryć, iż dana wypowiedź nie pochodzi od istoty inteligentnej. Co ciekawe – autor zestawia to ze sposobem w jaki my, ludzie, mówimy większość czasu. Na co dzień jesteśmy właśnie takimi czatbotami, klecimy językowe wiechcie, pozornie pełne sensu, a przy głębszej analizie okazujące się stekiem sprzecznych ze sobą bzdur. Tutaj Watts przytacza koncepcję “gaworzenia” Robina Hansona, czyli budowania wypowiedzi pozbawionych sensu, jednak tak dobrze skonstruowanych językowo, że noszących solidne pozory merytorycznej głębi. Według Hansona większość wypowiedzi (także pisemnych) studentów to właśnie taka lingwistyczna hochsztaplerka. Cieszy mnie ta zgryźliwość, jednak mniej, gdy dostaje się też prelegentom z TED-a (trafiają do tego samego worka) – lubię opracowania popularnonaukowe i wobec nich przyjmuję zasadę, iż są uproszczone nie ze złej intencji (kłamstwo), ale z dobrej (chęć uczynienia chociaż kawałka specjalistycznej wiedzy przystępną dla osoby bez mocnego, teoretycznego przygotowania). Ciekawy wątek, jaki wyprowadza z całego rozważania autor, to perspektywa zastosowania takich wygadanych czatbotów w grach komputerowych, dzięki czemu postaci niezależne stałyby się unikatowe i niepowtarzalne. Dobry pomysł i mam nadzieję, iż doczeka się rychłego wdrożenia.
Łukasz Orbitowski znowu pisze o tym, że, panie, kiedyś to było.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: