Nowa Fantastyka 06/2020
Na okładce NF stoi w szeregu ekipa Scooby-Doo. Główny motyw graficzny pojawił się przy okazji nadchodzącej (gdy to piszę, to już chyba minionej) premiery kinowej animacji z przygodami tchórzliwego i niezdarnego psa oraz ekipy detektywów-amatorów. Informacja o nadchodzącej produkcji nie wzbudziła we mnie emocji. Pewnie tego nie obejrzę, co nie znaczy, iż nie mam do tej historii sentymentu. Jako dzieciak regularnie oglądałem kreskówki Scooby-Doo ze składanek Hanna-Barbera dostępnych na VHS. Nie była to moja ulubiona bajka, dużo więcej sympatii mam chociażby do Kota Tip-Top (później znanego jako “Kocia ferajna” ;), jednak nadal jest jakaś silna nuta w moich wspomnieniach. Dlatego z ciekawością przeczytałem artykuł poświęcony pięćdziesięcioletniej już medialnej historii Scooby-Doo.
W eseju “Mózg jako nowa przestrzeń tajemnic” Marcin Kowalczyk porusza ciekawe zjawisko – “dziś mózg zaczyna być dla fantastyki tym, czym kosmos kilkadziesiąt lat temu – przestrzenią odkrywania tajemnic”. Jako widz i czytelnik już przywykłem do tego, że coraz częściej romantyczny instynkt podróży kieruje nas nie na zewnątrz, ale do wewnątrz. Koniec końców okazuje się jednak, że jest to fraktalne przenikanie/zawieranie się w sobie światów – zagłębianie się w ludzką świadomość na pewnym etapie przestaje być odróżnialne od eksplorowania świata zewnętrznego. A gdy do tego dorzucimy relatywistyczne spojrzenie na rzeczywistość, oparte na konstrukcjonizmie i subiektywności, okazuje się, że nawet metafizyczne fundamenty tych dwóch wymiarów zbytnio się od siebie nie różnią.
Dział prozy został wypełniony przez dwa obszerne opowiadania – po jednym na prozę polską i twórczość pochodzącą zza granicy. “Przynoszę wam pokój” Radomira Darmiła to militarna space opera moralnego niepokoju. W opowieści brakowało mi zaskoczeń, wszystko było raczej mocno standardowe, mimo to wciągnąłem się w historię i byłem ciekaw zakończenia, mimo iż było przewidywalne. Takie ok czytadło SF.
W dziale prozy zagranicznej dostajemy “Południk zerowy” Silvii Moreno-Garcia. Gatunkowo to chyba SF, nie wiem, czy łapie się na szufladkę jakiejś odmiany cyberpunku. Realia hasłowo określiłbym jako kapitalistyczną dystopię. Jest to całkowicie ziemska historia, ale z Marsem w tle. Technologia nie jest tu pierwszoplanowym elementem, odgrywa rolę czynnika modyfikującego relacje międzyludzkie, a to właśnie one oraz mocno introspektywna narracja są głównym materiałem budującym to opowiadanie. Rzeczywistość, w której żyje główna bohaterka (w Meksyku), to ekstrapolacja trendów społecznych i ekonomicznych bardzo silnych już obecnie. “Południk zerowy” jest sprawnie napisany, dobrze się go czyta, chociaż też wg mnie posiada słabe partie, wpadające w warsztatową sztampę.
Rzadko wspominam w swoich recenzjach o recenzjach, jednak czasami coś mnie zainteresuje na tyle, iż czuję się zobowiązany lub zainspirowany. W tym numerze jest to omówienie (autorstwa Tymoteusza Wronki) nowej książki Stephena Kinga – “Jest krew…”. Nie jestem wielkim fanem horrorów, ale niezmiernie cenię Kinga za twórcze nieskrępowanie, które pewnie wynika z jego literackiej sprawności oraz wydajności. W końcu tylko człowiek potrafiący opisać wszystko i piszący tak dużo, że nie szkoda mu czasu na realizację nawet błahego pomysłu, może napisać opowiadanie o palcu wychodzącym z odpływu w zlewie. Tak, takie coś czytałem w którymś zbiorze jego opowiadań i było to bardzo zajmujące. Ze wzmiankowanej recenzji dowiedziałem się, że King zrobił się nieco mniej horrorystyczny i nieco mniej fantastyczny, i to co napisał, to “opowieści niesamowite z dreszczykiem”. Czytałbym.
W felietonie “Czy literatura powinna zajmować się aktualnymi tematami?” Rafał Kosik szuka odpowiedzi na tytułowe pytanie. Zarzut jest taki, że każdy futurystyczny konkret bardzo szybko traci na aktualności i po dekadzie lub dwóch proza ze szczegółowymi opisami technologii czy innych aspektów przyszłości zaczyna trącić myszką. Ciężko się z tym nie zgodzić. To rodzi jednak kolejne pytanie – czy literatura pozbawiona tych szczegółów nie będzie sprawiała wrażenia pełnego ogólników wodolejstwa? Osobiście właśnie z tego powodu boję się pisania czystego SF – mam wrażenie, iż jest to paraliżująco trudne wyzwanie intelektualne. W końcu jak z perspektywy obecnego czasu trafnie przewidzieć to, co będzie za kilkadziesiąt lub kilkaset lat? Czy nasz praprzodek malujący na ścianach jaskini byłby w stanie namazać tam coś, co choć w przybliżeniu przypomina naszą codzienność? No ok, sięgając do pereł paleoastronautyki można uznać, że być może coś jest na rzeczy ;)
Tomasz Kołodziejczak w “Pisarze mają fajnie” przypomniał mi jak ciekawą karierę zaprzepaszczam, nie pisząc prozy. Zawsze zachwycało mnie w pisaniu to, że daje ono niemal całkowitą wolność twórczą – sam możesz wykreować całą historię, cały świat, co w innych mediach jest niemal niewykonalne. Wszędzie tam, gdzie można zbudować wielką narrację, potrzebna jest ekipa technicznych fachowców, więc dzieło zaczyna być demokratycznie uśrednione. Najczęściej zaś ekipa fachowców oznacza konieczność wsparcia się dużym budżetem, co z kolei wikła sztukę w zależność od marketingu, modeli biznesowych, słupków sprzedaży. Przez co wszystko jeszcze bardziej się uśrednia, pod przeciętny gust, bo nie może przynieść zysków mniejszych niż największe możliwe (z tego wynika homogenizacja wysokobudżetowego kina – kolejne hity powstają wg jednej, optymalnej pod względem biznesowym receptury).
Łukasz Orbitowski w “Nieprzekraczalnych granicach dowcipu” pisze o “The lodge”, filmowym horrorze opartym na motywie odizolowania grupy bohaterów. Zapowiada się to ciekawie i pod wpływem tej recenzji na pewno obejrzę, gdy będzie taka okazja. Muszę jeszcze tylko przekonać żonę, że horrory to fajne filmy.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: