Manufaktura parasoli
To nie był dobry czas. Snułem się po mieście jak cień. Na wpół nieprzytomny, z głową na przemian pustą, na przemian pełną od przykrych myśli i bolesnych wspomnień, goniących za mną jak demony. Jaka to ironia, że pamięć o pięknych rzeczach, o przeżyciach, które kiedyś dały mi tyle radości, teraz zamieniła się w najgorsze narzędzie tortury. Sunąc przez spowite mgłą i deszczem uliczki miałem wrażenie, że uciekam od tych wspomnień. Tak jakby było to możliwe, jakbym mógł poruszać się tak szybko, iż nie dogoni mnie moja własna przeszłość. I jednocześnie czułem, że jakaś złośliwa siła zabawia się mną w okrutny sposób, co i rusz podsuwając mi coś, co przywoływało zapamiętane chwile. Oczywiście miałem na tyle rozsądku, aby zdawać sobie sprawę, iż jedynie moja skołatana głowa wciąż szuka skojarzeń pozwalających powrócić jej do tego, co minione.
Być może szybki, choć nie energiczny marsz (poruszałem się bezwładnie, jak teatralna lalka) był podświadomie wybranym sposobem na zagłuszenie swoich myśli. Na wciągnięcie umysłu w wykonywanie prostych, powtarzalnych ruchów, tak aby już nie miał czasu na powtarzanie przeszłości. Marsz ten niósł mnie nieprzytomnie po dzielnicach, których nie znałem. Miasto przesuwało się gdzieś obok mnie jak kalejdoskop obrazów – czasami dziwnych, jednak zazwyczaj śmiertelnie nudnych i zwyczajnych. Bruk wyślizgany stopami tysięcy przechodniów i te tysiące przechodniów opływające mnie nieustającym potokiem, czeluście ściekowych kratek, ciemne kropki wdeptanych w podłoże gum do żucia, rozmokłe skrawki gazet, wciąż próbujące opowiedzieć jakieś zapomniane historie, przecinki latarni, budujące złożoną składnię ciasnych uliczek i witryny… witryny, takie jak ta, przed którą teraz stanąłem. Można powiedzieć, że przypadkowo, że to było całkiem losowe – stanąłem przed witryną, za którą manekin trzymał pięknie wykonany parasol. Na materiale parasola widniał mały znaczek, kwiat, róża życia, nakreślona w specyficzny sposób, niemożliwy do pomylenia z innym.
Stałem oniemiały, wpatrując się w ten wzór. Po raz pierwszy od wielu dni czas się zatrzymał. Przestałem pędzić, bo w końcu dotarłem tam, gdzie miałem dotrzeć.
Przez przeszklone drzwi, nad którymi wisiała tablica “Manufaktura parasoli”, wszedłem do środka. Z wilgotnego, chłodnego powietrza miasta wkroczyłem nagle w strefę komfortu, gdzie było sucho i ciepło. I bardzo cicho. Z tej ciszy, niczym złowrogi szept, wycinał się stojący przy rzędzie regałów człowiek. Wielki, masywny, z twarzą łaskawego boksera, który w życiu popełnił już wszystkie możliwe głupoty, dlatego teraz przeszedł duchową przemianę, ustatkował się i dobrym życiem odpracowuje grzechy.
– Dzień dobry. Czym mogę panu służyć? – zapytał, a ja, nad wyraz niekulturalnie, wskazałem palcem na parasol z witryny:
Ten parasol.
– Tak. – Mężczyzna pokiwał głową i podszedł do wystawy. Był wielki, ale poruszał się z gracją, chociaż też z wyczuwaną ciężkością. Niczym bardzo duży kot. – To piękny egzemplarz. – Ujął parasol w masywne, toporne dłonie i wodził nimi po przedmiocie, z zaskakującą delikatnością, tak jakby brutalne, nawykłe do walki ręce w tej pięknej rzeczy odnalazły upragniony pokój i wytchnienie.
– Ja… – słowa ugrzęzły mi w gardle. Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, po czym zaczął mówić, gładząc parasol:
Opowiem panu trochę o tym parasolu. Tak jak wszystkie inne parasole z mojej manufaktury, został wykonany ręcznie, ze starannie dobranych materiałów. Może to zabrzmi pretensjonalnie, ale zawsze znajduję ostateczną formę przedmiotu już w materiale. To on mi dyktuje całą pracę. Całe wykonanie… Tutaj znajdzie pan połączenie, które jest wyjątkowe, rzadko lub nigdy nie stosowane w wyrobie parasoli. Rączka wykonana jest z polerowanej kości, a czasza – zrobił pauzę i puknął palcem w materiał. – Czasza wykonana jest ze skóry, garbowanej w taki sposób, że nie straszna jej wilgoć.
Poczułem, że zawirowało mi w głowie. Wpatrywałem się w mężczyznę z niedowierzaniem. To wzbudziło jego czujność:
– Czy wszystko z panem w porządku? – zapytał, odkładając parasol na miejsce i miękkim krokiem ruszając w stronę wyjścia.
– Tak – wydukałem i nie mogąc już w sobie tego trzymać, wyszeptałem: – Ten wzorek na parasolu… Ten kwiat – taki sam tatuaż miała moja żona. To unikatowy wzór… moja żona…
Mężczyzna stał już przy drzwiach. Na jego twarzy pojawił się zakłopotany uśmiech.
– … zaginęła 2 tygodnie temu? – zapytał, płynnym ruchem sięgając do zamka i przekręcając klucz.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: