Klawy skok

Last modified date

Comments: 0

– Trzymaj się lewego pasa. jedź trzysta metrów i skręć w lewo.

– Zamknij się w końcu! – Jacek złapał GPS-a i rzucił nim o podłogę. Podniósł wzrok i szarpnął kierownicą, w ostatniej chwili unikając zsunięcia się ze stromego pobocza polnej drogi. Zatrzymał się i kilka razy głęboko odetchnął. Wyłączył silnik. Wysiadł, aby rozprostować kości i zapalić papierosa. Poluzował bordowy krawat z błyszczącego poliestru. Obrzucił pełnym niechęci wzrokiem białe auto oznakowane logiem firmy CureYou i kopnął je w koło. Z fają w gębie powoli spacerował wzdłuż drogi. Minął pobliski zakręt i trafił na zjazd prowadzący na przestronne podwórze wytyczone małym, zapadającym się domkiem oraz drewnianą szopą. Podszedł do chaty i zastukał pięścią w masywne drzwi, pokryte łuszczącą się farbą. Po chwili powtórzył pukanie i krzyknął:
– Halo! Jest tam kto? – Rozejrzał się. – Potrzebuję paliwa… – dodał już pod nosem. Ściągnął ostatniego macha i wyrzucił niedopałek. W szopie coś stuknęło. Ruszył w tamtą stronę.

– Halo? Potrzebuję pomocy. –Wrota budynku były uchylone. Wsunął się do środka. Powietrze było chłodne, w sztychach światła wirował kurz. – Halo?
Z głębi szopy doszło go głośne stuknięcie. Ruszył w stronę stojących tam blaszanych beczek i drewnianej przegrody, oddzielającej część pomieszczenia. Zauważył zardzewiały sierp wiszący na wspierającej strop belce. Ujął go ostrożnie i uniósł przed sobą.

– Hej… jest tu kto…? – szybszym ruchem wysunął się za linię parawanu i w tym momencie coś masywnego wpadło na niego, mocno uderzając go w brzuch. Upadł i zaczął krzyczeć, na oślep czołgając się do tyłu. Gdy wsparł się plecami o ścianę, spojrzał w kierunku, z którego został zaatakowany. W ciemnym kącie szopy dostrzegł dwie skulone postaci.

– Ja naprawdę… tylko sprawdzałem… – zaczął nerwowo mamrotać, podnosząc się na nogi. – Tylko paliwo, GPS mnie tu zaprowadził, taki skrót…
Odpowiedziało mu zdławione pojękiwanie. Jedna z postaci szarpnęła się niezgrabnie, wyciągnęła przed siebie nogi. Zauważył, że przywiązano do nich linkę.

– Co to… – Jacek rozejrzał się spanikowany. Zduszony jęk ponaglił go. Podszedł ostrożnie. Z bliska dostrzegł, że dwie osoby to młoda kobieta i mężczyzna. W usta mięli wciśnięte kneble, skrępowano ich linami i przywiązano do wbitego w belkę haka.
– Czy można…? – niepewnie wyciągnął ręce w stronę dziewczyny (szczupła, ubrana w kolorową suknię). Energicznie pokiwała głową i zabuczała coś zza knebla. Poluzował go i ściągnął.
– Szybko! Rozwiąż mnie!
– Ale co tu się w ogóle dzieje?!
– Szybko! Nie ma czasu!
Zaczął szarpać się z węzłem na jej nadgarstkach.
– Ktoś nas porwał. Trzymają nas tutaj od wczoraj – wyjaśniała, w czasie gdy on próbował ją rozwiązać. – Jest ich troje. Musimy uciekać.
– Nie mogę, kurwa no, nie mogę – bezsilnie mocował się z linką.
– Spróbuj Maćka.
Rzucił się do chłopaka. Tutaj węzeł był nieco luźniejszy.
– A ty po co go idioto atakowałeś?!
Skrępowany (wysoki, pucułowaty blondyn) odburknął przez knebel coś, co zawierało w sobie nutę oburzenia. Z podwórza dobiegło ich buczenie silnika.
– Jezus-Maria… to oni!
– Gdzie? Kurwa, co… – Jacek poderwał się na nogi.
– Uciekaj, spieprzaj, szukaj policji, proszę cię!

Tuż obok były tylni wrota. Naparł na nie. Odchyliły się na tyle, iż mógł przecisnąć się na zewnątrz. Odstający fragment metalowego okucia głęboko rozciął mu udo. Naciskając na ranę dłonią pobiegł kawałek na oślep przed siebie, przez stary sad jabłoniowy. Zaraz jednak przypomniał sobie o samochodzie stojącym z drugiej strony gospodarstwa. Zawrócił więc. Starając się ukryć, przemykał za zabudowaniami.
– Ej-ej! Gdzie jesteś?! – dobiegło go wołanie. – Chodź cwaniaczku! Albo ona dostanie kulkę!
– Boże, boże… – Jacek zatrzymał się i w rozterce przestąpił kilka razy z nogi na nogę. W końcu podkradł się pod chatę. Szyba w jednym z okien była wybita. Wsunął rękę i otworzył je. Wdrapał się do środka i pochylony ruszył ku przeciwległej części budynku. Wnętrze wyglądało na dawno opuszczone. Dotarł do okna i wychylił się ostrożnie ponad linię parapetu. Na podwórzu parkował czarny van, obok dwoje ludzi: dobrze zbudowany brunet w skórzanej kurtce i zgrabna dziewczyna (kruczoczarne, farbowane włosy, wystrzyżona grzywka). Przy nich klęczała kobieta z szopy. Facet mierzył w nią z pistoletu.
– Panie bohater, już późno!
– No w dupę… – jęknął Jacek i wstał. Otworzył okno.
– Tu! Już, jestem… – wygramolił się niezgrabnie. Stracił równowagę i zsunął się na ziemię. Wybuchli śmiechem.
– A patrz, patrz, jaki gospodarz! – Mężczyzna podszedł, chwycił go za ramię i zaciągnął do klęczącej dziewczyny. – Czego tu kurwo węszysz?
– Weź, misiek, wpierdol mu – doradziła jego towarzyszka. Stała z przekrzywioną głową, zamaszyście żując gumę.
– Pytam! – Kopnął Jacka.
– Nic nie węszę, Jezu!
– To może kulkę chcesz, cwaniaczku?! – przekręcił go i przystawił mu lufę do potylicy.
– Proszę, proszę, ja tu przez przypadek, proszę pana!
– Proszę pana… – prychnęła kobieta.
Z szopy wyłonił się szczupły, ogolony na łyso chłopak w dresie. Ruszył w ich stronę energicznym, sprężystym krokiem.
– Co to, co to, kurwa?! – Z szerokim uśmiechem palnął Jacka otwartą dłonią w twarz. – Patrz jaki typ!
– Weź, ja bym go załatwiła.
– A skąd on tu?
– Mirek co z… tamtym? – facet w skórze skinął głową w kierunku szopy.
– A, dobrze, związany jest. A z tym?
– Jeszcze nie wiem… – bandzior chwycił go za szczękę i przysunął twarz z wymodelowanym zarostem. – Co tu robisz?
– Nic, przez przypadek tu jestem!
– Skąd?
– Przyszedłem. Obozujemy, daleko stąd, tam – Jacek wyciągnął rękę w bliżej nieokreślonym kierunku. – Spacerowałem.
– Spacerował… – powtórzyła z przekąsem kruczoczarna i dodała – Wiesz co, ogólnie ja to bym go załatwiła, misiek.
– Dobra, ty, Sandra, przestań mi tu pierdolić.
– No to co z nim? – Mirek drgnął energicznie.
– Czekaj… nie wiem… zostawmy go na razie. – Facet odszedł kawałek, przystanął z rękoma opartymi o biodra, splunął. Jacek dostrzegł, że na rękawie kurtki ma wyszytą biało-czerwoną literę P zakończoną kotwicą. – Nosz, w mordę… a kurwa! Zwiąż go Mirek. Tylko dobrze. I do szopy.
Popychani i szarpani trafili z powrotem w kąt budynku. Młody bandyta o nijakiej, pokancerowanej twarzy zakneblował ich, skrępował i przymocował do haka. Zabrał Jackowi papierosy oraz benzynową zapalniczkę. Stanął nad więźniami kiwając głową. Nerwowym ruchem potarł nos.
– Dobre pieski. – Zaśmiał się i ruszył do wyjścia – Dobre pieski, ha ha, o ja jebie.
Z zewnątrz dobiegły ich głosy:
– I co teraz?
– Trzeba coś z nim zrobić.
– Weź, misiek, ja to bym go…
– Dobra! Wiem.
– No to co?
– Ok, ok, nie ciśnij… pojadę z Sandrą do firmy, wezmę jakieś narzędzia. Załatwi się to jak trzeba.
– Ja mam zostać?
– Popilnujesz ich.
– No to zostanę… ale weź, Darek, daj mi tę klamkę chociaż.
– Klamkę! – Śmiech.
Stuknięcia drzwi, buczenie zapuszczonego motoru, auto z chrzęstem wytoczyło się z podwórza. Podrostek wrócił na chwilę do szopy, z pistoletem w ręku pokręcił się przy więźniach.
– Jak byś była ładniejsza, to bym cię wyruchał – rzucił, po czym odszedł gdzieś w stronę wejścia.

Jacek odczekał kilka minut i podczołgał się do tylnych wrót. Linka ledwo starczyła, ale udało mu się wyciągnąć nogi tak, iż zahaczył ją o ostry zadzior, który wcześniej rozciął mu udo. Przeciął ją mocnym szarpnięciem. Następnie uwolnił ręce i wyjął knebel. Związany chłopak patrzył na niego wybałuszonymi oczami. Dziewczyna gestem głowy wskazała mu sierp leżący pod ścianą. Wziął go. Kiwnęła mu i pokazała na stojące obok beczki. Machnął jej OK i schował się za pojemnikami. Położyła się na plecach i zaczęła walić nogami w przepierzenie. Huk zwabił oprycha. Wszedł do szopy z kwaśną ‘kurwą’ na ustach i podszedł do więźniów, kiwając się na boki.
– Co to…
Nie zdążył dokończyć zdania, bo Jacek wysunął się zza beczek i zdzielił go w łeb ile miał sił. Bandzior wrzasnął i obrócił się w jego stronę. Chłopak poprawił cios. Tym razem zardzewiałe ostrze utknęło mocno w czaszce.
– O ja jebie.
Trafiony spazmatycznie chwycił napastnika i koślawym ruchem rzucił się przed siebie. Runęli w metalowe beczki. Jacek poderwał się na nogi. Bandyta leżał bez ruchu.
– Ja nie mogę… – jęknął chłopak. Stał potrząsając rękoma. Dziewczyna zajęczała. Rzucił się do podrostka i zabrał mu pistolet. Po chwili zastanowienia wetknął go za pasek. Zaczął uwalniać towarzyszy.
– Szybko! Zanim się ocuci!
– Chyba już się nie ocuci.
– Przeszukajmy go.
Maciek przeszukał bandytę. Wyciągnął telefon. Pokręcił głową.
– Brak zasięgu.
Dziewczyna podeszła do ciała i splunęła mu w twarz. Pobiegła w stronę wyjścia. Na zewnątrz Jacek poprowadził ich w kierunku samochodu:
– Mam wóz. Chyba go nie widzieli.
– Samochód? Boże, to zajebiście! – kobieta położyła sobie dłoń na sercu. – Ich nie będzie pewnie z pół godziny. Na tyle znikali wcześniej przynajmniej.
Auto było tam gdzie je zostawił. Wsiedli: ona do przodu, jej kolega z tyłu. Jacek z kieszeni marynarki wyciągnął kluczyki i komórkę.
– Może ty masz zasięg?
Pokręcił głową.
– Padła. Rozładowana. Coś mi się psuła ostatnio – postukał telefonem w dłoń.
– Gdzie jedziemy?
– Nie tam gdzie oni. Nie możemy się na nich natknąć.
– Mamy to. – Wyciągnął pistolet. Wzięła go od niego, obejrzała. Prychnęła i wymamrotał coś pod nosem.
– To pieprzona wiatrówka.
Spojrzeli po sobie zrezygnowanym wzrokiem.
– Ok… muszę podjechać na podwórze, żeby zawrócić. Tu jest za wąsko.
Wzruszyła ramionami.
– Tylko szybko. Jedźmy.
Ruszył.
– Mam na imię Agata. – Skinęła na blondyna z tyłu – A to Maciek.
– Jacek. Miło mi.
Umilkli. Wjechał w podwórze.
– A tak w ogóle co to za historia? Można wiedzieć?
– No, można. Właśnie wróciliśmy…
Samochodem szarpnęło. Raz, drugi, silnik zgasł.
– Co jest?! – Agata spięła się.
– Koniec wachy… obawiam się – Jacek zerknął na nią z ukosa, z głupawym uśmiechem.
– No pięknie!
Maciek wybuchł śmiechem.
– Idiota! – syknęła na niego. – Uciekamy!

Zostawili samochód na środku podwórza. Biegiem ruszyli w kierunku, z którego nadjechali. Trzymali się drogi, cały czas zerkając do tyłu. Przebiegli długi odcinek wzdłuż brzozowego zagajnika. Trasa wiodła ich w las. Jacek szybko złapał zadyszkę. Ciążył mu zapuszczony brzuch. Zatrzymał się i zaczął kaszleć.
– Co z tobą?
Kręcił głową i machał ręką, dając znaki, że wszystko w porządku. Równocześnie próbował wypluć z siebie złogi papierosowej smoły.
– Muszę wolniej… nie mogę tak – wyjaśnił, gdy udało mu się złapać oddech.
– Dobrze… ale musimy trzymać tempo.
Kiwnął głową. Ruszyli szybkim marszem.
– Ten dupek w skórze – zagadała Agata – ma znak Polski Walczącej na ramieniu. Pieprzony bandzior, ma czelność… – Spojrzała na Jacka. – Nasz dziadek był w AK.
Kiwnął głową.
– A mój ojciec… – zaciął się.
– Ojciec?
– W SB.
Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. Maciek zachichotał.
– Poważnie?
– Aż za poważnie.
Uniosła brwi jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko głośno wypuściła powietrze. Po kilku minutach milczenia odezwała się:
– Pytałeś o historię. Ci ludzie nas obrabowali. I porwali. Wróciliśmy z Anglii. Koleś, ten w skórze, i plastikowa laska zaproponowali nam podwiezienie. Z dworca do rodzinnej miejscowości. Po drodze wziął jeszcze łysego. Sterroryzowali nas pistoletem.
– Ile wam zabrali?
– 18 tysięcy funtów.
– Co?!
– No, 18 tysięcy – potwierdził smutno Maciek.
– To przez ciebie, idioto!
– Co przeze mnie!
– Czemu mieliście przy sobie tyle kasy? Jeśli można spytać…
– Przez niego! Co za idiota! Wypłacił wszystko przed wyjazdem. Jak się dowiedziałam, było za późno. – Pokręciła głową i zwróciła się do niego z furią – Po co to zrobiłeś?
– Przez konto by opodatkowali, a tak nikt nic nie wie…
– Boże, idioto, nikt by ci konta nie sprawdzał. Nie ma już podwójnego opodatkowania.
– Ostry i Siwy mówili, że mogą sprawdzić.
– Ty i ci twoi niedorobieni koledzy. Cwaniaczki z miodem w uszach. Powiedz mi, skończony debilu, czemu jechaliśmy autobusem? Czemu wsiedliśmy do tego przeklętego vana?
– Nie wiem – burknął Maciek. Przyspieszył kroku i szedł wysforowany kilka metrów przed nich.
– Kiepska historia…
– Dwa lata pracy. Moje było 13 tysięcy.
– Przykro mi. – Zerknął na nią. Wysoka, szczupła, o ładnej, gniewnej twarzy i ciemnych włosach. – Długo jesteście parą?
– Parą? My? – Skrzywiła się. – Jesteśmy rodzeństwem.
– A.
– A jaka jest twoja historia?
– Nic specjalnego. Jestem przedstawicielem medycznym. Jeżdżę po kraju i przekupuję lekarzy. GPS pokazał mi skrót, wylądowałem tutaj.
– Bez paliwa i komórki.
– Tak wyszło… nie wiedzie mi się ostatnio. Przed chwilą zabiłem człowieka.
– Nie płacą ci?
– Na razie mało, okres próbny. Wiesz, wszystko takie na słowo honoru jeszcze. Sam tankuję i później rozliczam, komórka moja, też rozliczam…
– Słabo.
– Ma być lepiej.

Dotarli do rozstaju dróg. Tuż obok, w gęstwinie bzu bieliła się skromna kapliczka.
– Gdzie teraz?
– Musiałem tędy jechać… ale nie pamiętam skąd.
– Też jesteś zdolny facet – Agata pokręciła głową i podeszła do figurki matki boskiej: łagodnie uśmiechnięta, w jednej ręce trzymająca dzieciątko, wznosząca drugą w geście błogosławieństwa.
– Gdzieś muszą być moje ślady… – Jacek na czworaka lustrował kurz na drodze.
– Matko Boska… – westchnęła dziewczyna. W tym momencie dał się słyszeć narastający warkot. Grupa spojrzała po sobie. Hałas eksplodował nagle potężnym hukiem, gdy zza wijącego się na pobliskimi wzniesieniu zakrętu wyskoczył pędzący quad. Agata zaczęła machać. Wehikuł z rozsadzającym uszy grzmotem wpadł na skrzyżowanie. Kierował mężczyzna, z tyłu siedziała roześmiana blondynka. Zatoczyli szerokie koło, zmuszając Maćka do uskoczenia na bok. Kobieta odmachiwała grupie z niekłamaną radością, a gdy krzyczeli, pokazała na uszy i pokręciła głową. Jej szofer spiął stalową bestię i z piekielnym łoskotem zniknęli w jednej z dróg. Uciekinierzy zostali na skrzyżowaniu osłupiali, wdychając gryzącą chmurę spalin i poderwanego kurzu.
– Idziemy za nimi – zadecydowała Agata. Po kilkunastu minutach osiągnęli skraj lasu. Droga piaszczystym meandrem schodziła w dół zbocza, gdzie nad brzegiem jeziora czerwienił się daszek letniskowego domku. Pobiegli w jego stronę.
– Patrzcie, tam! – Agata wskazała przeciwległy brzeg, gdzie sponad koron drzew wystawała metalowa konstrukcja. – Maszt! Tu musi być sygnał! Daj mi ten telefon – zwróciła się do Maćka.
– Wyrzuciłem.
– Wyrzuciłeś?!
– No przecież nie było sygnału.
– Kto cię zrobił, człowieku…

Zbliżyli się do daczy. Na podwórzu stał quad.
– To oni! – Jacek wskazał na czarnego vana, który wyłonił się z lasu i w chmurze pyłu pędził w dół zbocza. Podbiegli do drzwi i zaczęli w nie łomotać, wołając o pomoc. Otworzył im krótko ostrzyżony trzydziestolatek ubrany jedynie w pstrokate bokserki.
– Co jest?
– Niech pan nam pomoże! Ścigają nas! Proszę nam pomóc!
– Kto?! Gdzie?!
– Już tu jadą! – Agata wcisnęła się obok zdziwionego mężczyzny do wnętrza domu. Cofnął się, przepuszczając pozostałą dwójkę.
– Co się dzieje? – zapytał, przymykając drzwi.
– Misiek? – z głębi domu rozległ się kobiecy głos. – Z kim ty gadasz? – Na korytarz wyszła blondynka. Obrzuciła grupę niechętnym spojrzeniem.
– Ci ludzie mówią, że potrzebują pomocy.
– A co się stało?
– Porwano nas. Uciekliśmy.
– Poważnie? Porwano? Jestem policjantem…
– Już tu są! – Krzyknął Jacek, zerknąwszy przez okienko w drzwiach.
– Policjant?! Jezus-Maria, dziękuję ci panie Boże! – Agata chwyciła go za rękę. – Proszę ich aresztować, tych bandziorów!
– No jasne…
– Weź chociaż czapkę! Jakaś tu była kiedyś… – blondynka rzuciła się do stojącej w korytarzyku szafki. Tryumfalnym gestem wyciągnęła policyjną czapkę i wetknęła ją facetowi na głowę. On przez chwilę stał niezdecydowany, po czym wyjrzał przez okienko:
– Kurcze, idą… może schowajcie się z tyłu… ja oszukam, że was nie widziałem. I wezwę policję. Posiłki, znaczy się.
– Oni nas widzieli!
– Kurcze, nie mam nawet pistoletu…
Agata wetknęła mu w dłoń wiatrówkę.
– Ale…
Jacek otworzył drzwi, jego towarzyszka wypchnęła policjanta na zewnątrz i krzyknęła:
– Policja!
Zbiry stanęły jak wryte. Funkcjonariusz potknął się, zatoczył, chwycił zsuwającą się czapkę. Gdy złapał równowagę, wycelował w nich broń:
– Na ziemię! Policja!
Chwilę stali z głupimi minami, po czym zaczęli się kłaść. Gdy już leżeli, blondynka przyniosła kajdanki z różowymi pomponami. Zakuli w nie herszta. Kobietę skrępowali linkami.
– Ten cwaniak jest z nami – przywódca bandy skinął na Maćka.
– Co? Ja? – prychnął wskazany. – Co ty pieprzysz!
– Myślisz, że się wykręcisz, cieciu? – Zwrócił się do Agaty. – To jego pomysł, ta cała akcja. Ostry, Siwy – i wszystko jasne? Poważnie. – Dodał zerkając na policjanta. Ten spojrzał pytająco na dziewczynę. Kiwnęła głową:
– Możliwe. Nawet pasuje.
– To twój chłopak?
– Brat.
Policjant uniósł brwi i zabrał się za wiązanie Maćka. Agata spojrzała na niego z krzywym uśmiechem.
– Jak mogłeś…?
– Ty i tak byś sobie poradziła.
Westchnęła i poszła do vana. Wróciła ze skórzaną kurtką.
– Zabieram to. Mój dziadek był w AK, gnoju.
Herszt obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
– Ta? A mój, kurwa, w PZU.
Machnęła na niego ręką. Poszła na tył domu i siadła na drewnianym pomoście. Dołączył do niej Jacek. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Zapalił papierosa. Siedzieli w milczeniu.

 


Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie:

Postaw mi kawę na buycoffee.to


OD AUTORA: Tekst powstał jako zarys scenariusza, stąd jego szkicowa i mocno skondensowana forma.

Maciek

O AUTORZE: Czterdziestolatek, szczęśliwy mąż i tato. Bardzo lubię czytać, zarówno książki fabularne, jak i wiedzowe, chociaż ostatnio mam na to niewiele czasu. Hobby to także granie, obecnie na PS4 (z grami komputerowymi jestem zrośnięty jak z książkami, bo gram od czasów 8-bitowego Atari). Pisać lubię i muszę - to od zawsze moja naturalna potrzeba. Tego bloga założyłem, aby od czasu do czasu tę potrzebę zaspokoić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Post comment