Jak rzuciłem palenie
Jest wiele historii, których niemal nikt nie zna. Są na tyle osobliwe, że nie są opowiadane. Jedna z nich to historia o tym, jak rzuciłem palenie.
To była jesień. Późnym wieczorem wracałem z zakrapianej imprezy. Mimo że moje miasteczko nie jest duże (ot taka klasyczna podrzędna mieścina wschodniej Polski), postanowiłem skrócić sobie drogę i zamiast iść ulicami, wybrałem nieoświetloną ścieżkę nad rzeką. Maszerowałem w ciężkim, wilgotnym powietrzu nasyconym wonią butwiejących liści i mokrej ziemi, wiedziony cichym pluskaniem rzeki i odległym szczekaniem psów, a moje oczy coraz bardziej przyzwyczajały się do mroku. W końcu wypatrzyłem w nim zbliżającą się z naprzeciwka zwalistą postać. Nic niezwykłego – skrót przecinał dzielnicę i korzystało z niego wiele osób. Gdy nadchodząca osoba znalazła się tuż przede mną, zatrzymała się, przywitała męskim, chrapliwym głosem ( “Dobry wieczór panu”), po czym poprosiła o ogień. Wyciągnąłem zapalniczkę, odpaliłem mu papierosa i ruszyłem dalej. Szedłem sztywno, czując jak zimny pot powoli spływa mi po karku. Odetchnąłem dopiero, gdy dotarłem do końca ścieżki i wkroczyłem na oświetloną ulicę.
Od tego wieczoru już nigdy nie zapaliłem – zawsze, gdy widzę płomień odpalający papierosa, przypominam sobie ten moment, gdy w świetle zapalniczki ujrzałem nogi spotkanego nad rzeką mężczyzny. Miał kopyta zamiast stóp.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie: