Far Cry Primal – recenzja gry. Jak się chowałem przed tygrysem.
Och, jak bardzo lubię wejść w dział przecen na PS Store i poczuć się niczym na pchlim targu. Przeglądać oferty, nie poszukując niczego konkretnego, i kupować pod wpływem impulsu, bo przecież cena taka dobra, a gra wygląda na interesującą. Większość z tak kupionych gier cierpliwie zalega w mojej cyfrowej bibliotece i pewnie nigdy w nie nie zagram. Nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że gry długie, a życie krótkie, jak mawia starożytna, łacińska sentencja. Po prostu brakuje czasu na to, aby ograć wszystko to, co chciałoby się ograć.
Na szczęście dla Primala, którego również wygrzebałem z przecenowego straganu, trafił na dobry czas i poświęciłem kawałek swojego życia na to, aby w niego zagrać. Po ukończeniu kolejnego supertytułu AAA+, szukałem czegoś, co pozwoliłoby mi nieco odskoczyć od blichtru topowych produkcji. Gdy trafiłem w PS Store na tę odsłonę Far Cry, przypomniały mi się widziane kiedyś zapowiedzi i zainteresowanie, jakie we mnie wzbudziły. Nie to, że urwanie jakiejś części ciała, ale wyglądało to interesująco. Jak coś innego, być może nawet – dosyć świeżego.
Jak uciekałem od tygrysa
Akcja Far Cry Primal toczy się naprawdę dawno, dawno temu. Znajduję informację, że ok. 10 tysięcy lat przed naszą erą. Wybór takiej epoki to ciekawe zagranie i przyznaję, iż świetnie się sprawdziło. Pozwoliło stworzyć grę bez większych elementów fantastycznych (wyjątkiem jest kilka aspektów gameplay’u wynikających z mistyczno-szamanistycznych wątków), a jednak z settingiem tak specyficznym i odmiennym od naszej codzienności, iż odrywa od realiów niczym dobre fantasy. Przy tym, w odróżnieniu od fantasy, daje jednak jakiś posmak realizmu, bo przecież gramy tu niby w przeszłość… wiem, wiem, to nie podręcznik historii, ale piszę tu o wrażeniach, nie o faktach ;)
Rozpoczynając Primala, kusiło mnie, aby wybrać najtrudniejszy poziom gry, z którego opisu wynikało, iż gracz może się poczuć tak, jak mogli się czuć nasi przodkowie, czyli jako niezbyt silne i niezbyt szybkie zwierzę, żyjące w ekosystemie, w którym pełno jest dużo silniejszych i szybszych zwierząt. Zrezygnowałem z tego pomysłu i wybrałem drugi poziom trudności, ponieważ nie lubię się frustrować podczas grania. Mimo to, przynajmniej na początku, w grze poczułem się nieco zagubiony, zlękniony i zahukany. Trwożliwie kryłem się po krzakach przed tygrysem (#wstydliwewyznania), a wycieczka do lasu nocą, gdy w ciemnościach, pośród kolumn olbrzymich sekwoi, niosą się tajemnicze kwiki, piski i porykiwania, miała w sobie atawistyczną magię.
>> KUP FAR CRY PRIMAL <<
Jak goniłem tygrysa
Po początkowym okresie, gdy się niewiele wie, niewiele może i niewiele ma, nadchodzi czas coraz większego prosperity. Z samotnego łowcy zamieniamy się w charyzmatycznego przywódcę, który gromadzi wokół siebie lud Łindża, rozbudowuje osadę i dba o to, aby nikt nie gnębił jego pobratymców. Do tego okazujemy się być mitycznym Władcą Zwierząt i potrafimy okiełznać dzikie bestie. To bardzo fajny aspekt gry – można oswajać różne zwierzaki i prowadzać je ze sobą po krainie Oros (tu dzieje się akcja). Oswoimy wilka, lamparta, tygrysa, niedźwiedzia, a nawet borsuka, który jest moim zwierzęciem totemicznym, a w grze jest najlepszy, bo jest totalnie narwany i zdarza mu się gryźć, gdy go głaszczemy ;) Takie poskromione zwierzę służy nam jako wsparcie w walce oraz – w przypadku niektórych – jako wierzchowiec.
Gdy już ogarniemy trochę lepsze bronie i oswoimy jakiegoś silnego zwierzaka, zaczynamy funkcjonować w Oros jako szczytowy drapieżnik. Raczej nikt nam już nie podskoczy i nawet starego, dużego mamuta jesteśmy w stanie zabić w pojedynkę, oczywiście – sposobem. Naszym atutem jest nie tylko siła, ale też szybkość. Z odpowiednim zwierzakiem-wierzchowcem możemy walczyć podjazdowo, czyli, w razie potrzeby, wycofać się na bezpieczną odległość, wyleczyć się i wrócić do przerwanej potyczki.
Co ciekawe, Primal, mimo osadzenia w tak odległych czasach, oferuje nam dosyć spory arsenał broni. Są one przemyślane i zaprojektowane tak, iż historyka przyprawią o ból głowy, a graczowi dadzą dużo radości, bez niszczenia nastroju epoki. Bronie się udoskonala, do czego niezbędne są surowce oraz kluczowe postacie w naszej osadzie (rozwijanie ich siedzib przekłada się na dostępność kolejnych poziomów ekwipunku). Walka jest całkiem przyjemna, momentami potrafi nawet dać sporo frajdy. Szczególnie strzelanie z łuku, które, w moim przypadku, jest zazwyczaj podstawową strategią walki.
Fabuła? A, no tak. Jest jakaś, walczymy z innymi ludami, no i takie, takie… Ogólnie tak. Biegamy sobie po tej krainie, zbieramy surowce, polujemy na jelenie oraz tapiry i walimy innych Homo sapiens maczugą po łbach. Jest to całkiem przyjemne, ciekawe i relaksujące. Po jakichś 25 godzinach gry czuję, iż konwencja zaczyna się już wyczerpywać, coraz częściej wieje nudą i posiedzenia przed Primalem zmieniają się w schematyczne grindowanie (mapa – cel – zdobycie celu – lvl up – mapa – cel – zdobycie celu – lvl up). Nie jest to jednak zaskakujące i nie świadczy źle o tej grze, bo ja zazwyczaj po takim czasie spędzanym nad jednym tytułem zaczynam się już nudzić. Primal jest ok, warto pograć. Chociażby po to, żeby na starość w głowie przemieszało się to nam z prawdziwymi wspomnieniami, dzięki czemu będziemy wnukom opowiadać o tym, jak podczas wyprawy do Biedronki chowaliśmy się przed tygrysem szablozębnym.
Podobało Ci się? Wspieraj moje pisanie:
Trailer „FAR CRY PRIMAL” (PS4)